8 paź

TO, CO TERAZ, ZACZĘŁO SIĘ WTEDY – Dagmara Barańska-Morzy

 

Jak dobrze znamy innych ludzi? Jak prawdziwy jest obraz, który budujemy w sobie od pierwszego spotkania? Ile z tego obrazu przenosimy w dalsze życie? Czy potrafimy dostrzec granicę między utkanym ze wspomnień i emocji wyobrażeniem, a żywym człowiekiem? Na ile to wyobrażenie jest iluzją, a na ile faktycznie dotykamy prawdziwej istoty osobowości drugiego człowieka? 

To, co teraz, zaczęło się wtedy jest próbą opowiedzenia o kruchości i ulotności relacji z bliskimi. To także próba zmierzenia się z nieuświadomionymi traumami, przechodzącymi z pokolenia na pokolenie. To wreszcie pochylenie się nad prawdziwą naturą więzi łączących nas z ludźmi. Czy są to grube żylaste węzły wiążące nas z przeszłością? Czy raczej efemeryczne, ulotne zjawiska, które, pomimo obietnicy, że zostaną z nami na zawsze, rozpływają się z biegiem czasu w niepamięci. To pytania, na które wciąż poszukuję odpowiedzi.

 

Dagmara Barańska-Morzy

https://geniuszfotografii.pl/katalog/baranska-morzy-dagmara/

 

 

 

 

 

PRACE

Dagmara_Barańska-Morzy_To_co_teraz_zaczęło_się_wtedy_propozycja_wystawy

 

ANKIETA  /dziękuję za konstruktywną współpracę – m.w./

 

Od kiedy zajmujesz się fotografią?

Fotografia towarzyszyła mi, odkąd pamiętam, ale tak intensywnie i rozwojowo zajmuję się nią od kilkunastu lat. Impulsem były narodziny moich córek. Poczułam wtedy wielką potrzebę kreatywnego wyrażania się, a fotografia była medium, w którym mogłam się w tamtym czasie realizować. To będzie jakieś 14, może 15 lat temu.

Czy czułaś się wtedy amatorką?

Jak najbardziej byłam amatorką. Szczerze mówiąc, nadal się nią czuję, bo nie jestem fotografką, która komercyjnie zarabia na fotografii. Raczej spełniam się artystycznie. Myślę, że dopóki zostajemy amatorami, mamy w sobie pewną świeżość. Ukończyłam wprawdzie Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu, ale nie wiem, czy to czyni mnie zawodowcem.

Przed studiami trafiłam na program mentorski Sputnik Photos, gdzie zetknęłam się z osobami realizującymi się artystycznie w fotografii. Później, w Poznaniu, uczęszczałam do pracowni fotografii w CK Zamek, którą prowadził Jarosław Klubś, obecny dziekan Wydziału Fotografii na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Nasze wspólne rozmowy skłoniły mnie do dalszego rozwoju i podjęcia studiów.

Na co otworzył Cię Poznań?

Przede wszystkim otworzył mnie na kreowanie fotografii. Wcześniej poruszałam się w obszarze fotografii dokumentalnej, może w jej nowocześniejszym wydaniu. Studia zupełnie zmieniły mój sposób myślenia, kierując je w stronę kreacji. Każdy obraz, który teraz powstaje, jest przeze mnie wcześniej przemyślany, a czasami wymyślony. Czasem tworzę też obiekty czy prace na tkaninie, ale to fotografia daje mi najszersze pole do realizacji pomysłów. Interesują mnie też alternatywne techniki, które pozwalają mi stale rozwijać swoją kreatywność.

Fotografia: kreacja czy dokumentacja?

Zdecydowanie kreacja. Każdą pracę poprzedza długie myślenie, poszukiwanie inspiracji, czytanie i oglądanie. Łączę te wszystkie elementy i dopiero wtedy tworzę. Czasem efekt końcowy rozmija się z pierwotnym wyobrażeniem i muszę zmierzyć się z tym problemem. Zdarza się jednak, że z takich sytuacji powstają rzeczy zupełnie nowe, nawet lepsze niż to, co sobie wcześniej wymyśliłam.

Co jest dla Ciebie istotniejsze w fotografii: kategoria piękna, której podporządkowujesz swoją pracę, sposób widzenia i ostatecznie fotografowania, czy raczej prawda?

I jedno, i drugie. Moje obrazy często są subwersywne – mogą być postrzegane jako piękne, ale jednocześnie opowiadają o trudnych sprawach.

Gdzie szukasz inspiracji?

Nie mam jednego guru, do którego stale wracam; to się zmienia. Inspirują mnie japońskie fotografki i fotografowie, których estetyka jest mi bardzo bliska. Najczęściej jednak inspirację znajduję w tekstach – czasem wystarczy artykuł w gazecie albo pojedynczy cytat. Kiedy pracuję nad konkretnym tematem, robię pogłębione badania, przeszukuję Internet, biblioteki, kupuję książki. Dużo czytam i dopiero z tego wyłaniają się pomysły. Gdy już wiem, o czym chcę opowiedzieć, zaczynam oglądać – zarówno photobooki, które mam w domu, jak i prace innych artystów, na przykład na Instagramie, który jest dla mnie ogromnym źródłem inspiracji. Nie boję się konfrontacji z cudzą twórczością, uwielbiam oglądać obrazy. Nieraz jakiś obraz inspiruje mnie do stworzenia czegoś, co ostatecznie nie ma z nim nic wspólnego.

Nawiązując do Twojej wystawy w Galerii Pomost, jej nastrój można określić jako nostalgiczny, melancholijny. Fotografie są pastelowe, jakby wyprane z kolorów, przypominają senne marzenia lub wspomnienia. Czy szłaś świadomie w tym kierunku? Czy ten zabieg estetyczny był w pełni zamierzony?

Przy tej pracy przez cały czas kierowałam się intuicją. Obrazy powstawały w ten sposób, bo dotykają bardzo osobistego i bliskiego mi tematu, potrzebowałam je poczuć w sobie. Jednocześnie lubię uniwersalizować swoje historie. Nie chcę, żeby to była wyłącznie moja opowieść. Mam nadzieję, że każdy może w tych obrazach odnaleźć siebie i swoją historię. Ta historia sama mnie poprowadziła przez te obrazy. Nawet wybór miejsca na pierwszą prezentację tych prac nie był przypadkowy. Kiedy zobaczyłam poznańską galerię „Pani Domu”, wiedziałam, że chcę właśnie tam pokazać te prace. Galeria mieści się w starym mieszkaniu, w którym żyła niemal stuletnia pani Maria. Po jej śmierci artyści, którzy odnawiali lokal, zerwali warstwy tapet, pozostawiając na ścianach ślady pokoleń w postaci plam i przebarwień. To idealnie rezonowało z moimi pracami.

Jak Twoje zderzenie z przestrzenią Pomostu?

Na początku się wystraszyłam, że nie zmieszczę prac, galeria na zdjęciach wydawała mi się dużo większa, ale Piotr na szczęście szybko ogarnął sytuację i kiedy okazało się, że nie muszę usunąć połowy prac z wystawy, uspokoiłam się. Współpraca z Jolą i Piotrem była rewelacyjna, pracowaliśmy w pełnej komitywie.

 

 

WERNISAŻ

/foto Katarzyna Barton/

 

O CO TERAZ ZACZĘŁO SIĘ WTEDY
Według Autorki wystawa „jest próbą opowiedzenia o kruchości i ulotności relacji z bliskimi. To także próba zmierzenia się z nieuświadomionymi traumami, przechodzącymi z pokolenia na pokolenie.”
Projekt Dagmary Barańskiej-Morzy należy do tych, koło których nie da się przejść obojętnie. Fotografie wgryzają się wręcz do mózgu. Bardzo lubię i cenię takie projekty. Doceniam odwagę jaką trzeba mieć by otworzyć się do innych. Lubię patrzeć i czytać historie, tworzyć własne, bo chcąc nie chcąc patrzymy przez pryzmat siebie. Wystawa jest bardzo ciekawa. Autorka użyła różnych technik fotograficznych /od cyfrowych kolaży, przez cyjanotypię, po heliograwiurę/ i różnych formatów. Ekspozycja dopracowana w każdym szczególe. Całości dopełniły ważne rozmowy z artystką, które pozwoliły na jeszcze głębsze zanurzenie się w temat.
Intuicja mnie nie zawiodła, gdy wybierałam się na dzisiejszy wernisaż. Wystawę polecam, bardzo.

 

/foto Maryla Wosik/