11 lis

Chmielewski Tadeusz Jan – W KRAINIE HARMONII OBRAZU I SŁOWA – 2

 

 

Zeszyty Fotograficzno – Literackie

Zeszyt 2

ŚWIATY RÓWNOLEGŁE

 

 

 

 

 

Lublin 2021

 

———0

 

Tadeusz J. Chmielewski

 

Lecą żurawie

 

ŚWIATY  RÓWNOLEGŁE

 

———1

 

 

Mur klasztorny w Tykocinie

 

Mural na ścianie internatu Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu

 

———2

 

1. MURY

 

Mur jest granicą między tu i tam, między swoim i obcym, między tym co znane i nieznane, między światem realnym i tajemniczym.

Są mury nieprzeniknione, ale mogą też mieć pęknięcia, szczeliny, okna, drzwi, bramy, wyrwy – mniej lub bardziej dogodne miejsca przekraczania granic przestrzeni i czasu. Bo za murem czas jest przesunięty, ma inne ciśnienie, tętno, inny kolor, zapach i smak. Mury świadczą o ich twórcach, ale i o mieszkańcach dzielących je przestrzeni. Są biblioteką historii światów równoległych.

Człowiek jedne mury wznosi, inne obala. Zmienia podziały przestrzeni i rytmy czasu. Zmienia ustalone wcześniej warunki życia i perspektywy bytu. Jakby się bawił z Losem w chowanego.

Patrz uważnie na mury.

Lublin, 2020.01.14.

 

Przed jednym z budynków Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie

 

 

———3

 

 

Rozbity przez wiatrołom mur wokół cerkwi we Włodawie

 

Na Żabiej Górce w Hajnówce

 

———4

 

 

Uliczka w Kazimierzu Dolnym

 

W ruinach oranżerii w Zawieprzycach

 

———5

 

 

Intrygujące lubelskie murale

 

Lublin, tu marzenia się spełniają…

 

 

———6

 

 

Po dwóch stronach okna lubelskiej restauracji

 

 

———7

 

 

Wiosenne falowanie Roztocza

 

Droga przez bagna Polesia

 

 

———8

 

2. ZAMIANA

 

Bose i gorące

macierzankowo-goździkowe

wydmy dzieciństwa

znad rzeczki Łazęgi

falujące z rozkoszy

pasiaki pól Roztocza

z sygnaturką skowronka

gdzieś hen

kożuchy torfowisk Polesia

przeszyte klangorem żurawi

przepastne podlaskie puszcze

z aromatem borowików

i siwym bimbrowym dymem

zamieniłem na

mieszkanie w bloku na osiedlu C

z młodym pop-kulturowym sąsiadem

po trzy godziny dziennie ćwiczącym

łomotanie w bębny

wycie syren

wozów policji i karetek pogotowia

wpadających na pobliskie rondo

obwieszczając ludzkie tragedie

terkot i smród spalinowych kosiarek

niszczących mi w toksycznej chmurze

kwiaty pod oknem

i w ogóle wszystko co jest wyższe

niż dwa centymetry

schizofrenizującą presję

wszechobecnych reklam i pouczeń

hipermarket

z łysym parkingiem

gdzie kupuję zawsze

więcej niż potrzeba

i spokojnie popijając kawę

piszę wiersze

o pejzażach równoległych

 

10.11.2017

 

———9

 

 

 

„Zakaz naklejania”

 

Uwaga! Przejścia nie ma

 

 

———10

 

 

 

Tu kupisz wszystko…

 

Z cyklu Powidoki

 

———11

 

 

Życie za ekranem

 

 

A jednak tu jest nadzieja…

 

 

———12

 

 

3. ŚWIATY RÓWNOLEGŁE

 

Błądząc w labiryncie szklanych korytarzy, obserwowałem pulsujące wokół nich światy równoległe: jedne przerażające – i wówczas uciekając z obawą liczyłem na nieprzepuszczalność dzielących nas ścian, inne – fascynujące, do których bezskutecznie szukałem drzwi, bram, śluz, a gdy wreszcie wydawało mi się że znalazłem… obudziłem się w świecie równoległym – na jawie.

Za oknem był mglisty, grudniowy poranek. Tysiące zaspanych ludzi, spieszących do pracy w swych odizolowanych od chłodu i smogu samochodach, stało w korkach, paląc papierosy i zgrzytając zębami: no prędzej, prędzej…

To chyba właśnie wtedy zacząłem zdawać sobie sprawę, że mimo procesów globalizacji mozolnie homogenizujących cywilizację XXI w., w codziennym życiu konkretnych osób nie zanika, a często wręcz narasta cały system barier i przewartościowań: izolacja zabieganych technoholików od świata przyrody; środowiska życia bogatych – od biednych; młodych – od starych; ucieczka od problemów dnia codziennego w świat wirtualny; deprecjacja wartości piękna na rzecz użyteczności form i wygody życia… Podróżujemy w labiryncie światów równoległych, o coraz bardziej transparentnych ścianach, pragnąc przeniknąć na drugą stronę, ale nie wiemy jak, i czy rzeczywiście będzie tam świat lepszy.

Spieszymy się, by pochłonąć jak najwięcej dóbr i wrażeń, bo w takiej czy innej rzeczywistości każdy dzień naszego życia nieuchronnie przybliża nas do jeszcze jednej – kluczowej dla wszystkich – i wciąż nie prześwitowej bariery: kresu życia. Od zarania cywilizacji człowiek starał się oswajać ze świadomością nieuchronności śmierci poprzez poświęcony jej zespół wierzeń, zabiegów, obrzędów. Jednak współcześnie coraz liczniejsi z nas odsuwają ten temat jak najdalej od siebie, najlepiej „na ostatni przystanek”, przy czym wiodącym motywem tego odsuwania wydaje się nie tyle obawa przed samą śmiercią, co strach przed towarzyszącymi jej zwykle: samotnością, niedołęstwem i cierpieniem. Ta strategia strusia, nawet jej karykatura w wersji Halloween, nie łagodzi jednak tej bariery, nie uwalnia od obaw o nasz los na progu i po tamtej stronie rzeczywistości – wręcz przeciwnie. Na końcu labiryntu i tak każdy z nas stanie wobec problemu przejścia przez nietransparentną bramę czasu.

Zanim jednak dotrę do Ostatniej Bramy, przemierzając labirynt światów równoległych pozostawiam na ich ścianach znaki: pajęczyny wzruszeń, arkusze lirycznych notatek, wydruki fotografii – swój elektrokardiogram, a jednocześnie – nić Ariadny.

 

Lublin, 2018.12.14.

 

 

———13

 

 

 

Jak czysto i spokojnie…

 

Zanurzam się

 

 

———14

 

 

4. JEZIORA KAWY

 

Cóż takiego jest w jeziorach, że przyciągają myśl, wzrok i ciało? Wysublimowane kulturowe odwołania do tajemnicy głębi? Afirmacja praźródła życia? Skojarzenia z oczyszczeniem ciała i ducha? A może dużo prościej: fizjonomiczny kontrast substancji i formy, estetyka kompozycji wnętrz i otwarć widokowych, magia lustrzanych obrazów? Czy jeszcze bliżej ciała: zmysłowy powiew świeżości, nadzieja na relaks,  obietnica przygody? Brzęk mamony?

W pejzażu pojeziernym na różnych poziomach percepcji pulsują światy równoległe…

Pojezierze Ełckie… Na turnusie wczasowym, z sercem pilnowanym jeszcze przez Rodziców, po raz pierwszy zakochałem się w krainie jezior i szuwarów. Potem jeszcze przez kilka lat w dziecinnej skrytce przechowywałem puste muszelki.

Pojezierze Drawskie… Na poligonie przez całą noc w ulewnym deszczu kopaliśmy działobitnię. O piątej rano kapral nerwowo: Żołnierze! Poprawić mi k…a zaraz to maskowanie wykopów – trawką obsadzić, brzózkami, wrzosami przybrać, żeby się k…a wróg nie zorientował, że tu w ziemi haubica stoi… O piątej czterdzieści kapral z aprobatą: O! wreszcie k…a jest dobrze. Teraz haubicę wyciągać, do Ziła podczepić i zakopywać raz-dwa to wszystko, żeby mi tu k…a przed śniadaniem śladu waszego nocnego gmerania nie było! O siódmej rano deszcz ustal. Wtedy wróciliśmy do koszar.

Pojezierze Suwalskie… Tu nad jeziorami kawy napisałem dla Niej najpiękniejsze wiersze. Zrobiłem niezapomnianą serię fotografii. Po dwudziestu latach odważyłem się pokazać ich część w autorskim albumie „Pragnienie”.

Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie… Doprawdy nie przypuszczałem, że to ten krajobraz stanie się najważniejszym terenem moich badań naukowych i najliczniejszych prac fotograficznych, że będzie mi dane kierować pracami nad projektem i dokumentacją Poleskiego Parku Narodowego, rezerwatu biosfery „Polesie Zachodnie” oraz pionierskimi w Polsce programami renaturalizacji ekosystemów wodno-torfowiskowych, że poświęcę temu regionowi około 200 prac naukowych, w tym także ostatnią z moich książek.

Lubię pić kawę. Jej rozbudzający pragnienia aromat, upalna gorycz, głębszy puls (nie – nie przyspieszony, ale właśnie tak: głębszy), stają się cząstką mojej percepcji i projekcji krajobrazu życia. Kawa inspiruje, uwrażliwia, otwiera zmysły. Przy kawie wspominam, rozmawiam, piszę. Zanurzam się w kawowe jeziora miłości, smakuję laguny oczarowań i zatoki zdrad, brnę przez muliste mielizny zwątpienia, tonę w czerni rozpaczy, szukam wysp ocalenia…

 

Lublin, 2019.03.16.

 

 

———15

 

 

 

Dom na odludziu

 

Jezioro marzeń

 

 

———16

 

 

5. SZURPIŁY

 

Drewniany dom na odludziu

oddycha pełnią lata:

coś chrobocze w okiennej futrynie

w spiżarce tupocą myszy

za oknem

spragnione ust wiśnie

opiły się soku

miłosny nektar leje się

w trąbki motyli

a słonecznikom stojącym pod płotem

z gorąca już się w głowach kręci…

Pod wieczór

znad tafli jeziora napływa pragnienie

zatrzymania czasu.

 

Z siwiejącą brodą wychodzę na ganek

i w pamiętniku serca

piszę wiecznym piórem.

 

Szurpiły,

1998.07.28

Lublin,

2019.03.16

 

 

———17

 

 

 

Patrząca w przeszłość

 

———18

 

6. PĄCZKI W  WIERZCHOWISKACH

 

W końcu lat 70. XX w., z gronem przyjaciół z Lubelskiego Klubu Krajoznawców PTTK, wybraliśmy się najpierw koleją do odległej o kilkanaście kilometrów od Lublina miejscowości Mełgiew, a stamtąd pieszo przez Minkowice do Wierzchowisk. Wyprawa była elementem prowadzonej przez Klub, a zakrojonej na kilka lat, inwentaryzacji krajoznawczej Lubelszczyzny. Tego dnia głównym naszym celem było dokonanie oceny stanu zachowania historycznej kompozycji przestrzennej oraz budynków i drzewostanów w zespołach parkowo-dworskich Mełgiew-Podzamcze i Wierzchowiska. Byliśmy przygotowani do wykonania pomiarów, szkiców terenowych i dokumentacji fotograficznej, wskazywania drzew kwalifikujących się do objęcia statusem pomników przyrody, sporządzania stosownych wniosków do Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody i Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, itp. Wyniki naszej inwentaryzacji były też potem brane pod uwagę przy wyznaczeniu szlaków turystycznych i opracowywaniu materiałów promujących walory krajoznawcze regionu. I chociaż materiały zgromadzone tego dnia w obu zespołach parkowo-dworskich były bardzo interesujące krajoznawczo, to nie ich wartości poruszyły nas wtedy najbardziej.

Zbliżając się do Wierzchowisk, opodal drewnianego krzyża stojącego wśród sędziwych wierzb nad doliną rzeczki Stoki, zobaczyliśmy starą rozsypującą się chatę, z ostatnią już zachowaną w tym rejonie słomianą strzechą. Z komina snuła się smużka dymu. Jeszcze ktoś tam mieszka? Podejdźmy tam proszę – powiedziałem. Tylko zrobię zdjęcie… Drzwi chaty były uchylone. Zastukałem. Proszę wejść, przecież otwarte – dobiegł nas słaby głos – szczęść Boże. W maleńkiej izbie otoczył nas mrok i intensywny zapach drożdżowego ciasta. Przy chlebowym piecu szumiącym od płonących szczap, nad wielkim płaskim garnkiem stała pochylona staruszka, patyczkiem obracająca smażące się na smalcu pączki. O, dobrze że przyszli – podjedzą sobie, bo pewnie strudzeni drogą. To już chyba moje ostatnie pączki w życiu. Ani ja, ani ta chata najbliższej zimy już nie przetrzymamy. Smażę je, bo tak  to lubię. Dobrze, że choć na koniec nie będę ich jeść samotnie. Proszę – niech się częstują. Zaczęliśmy zbierać wśród siebie pieniądze, żeby staruszce jakoś pomóc, ale nie chciała ich przyjąć: teraz mi już pieniędzy nie trzeba. Jak będą wychodzili, niech za mnie, za mojego świętej pamięci męża i za moje zmarłe dzieci pod tamtym krzyżem zmówią Zdrowaś Mario.

Od tamtej pory w każdym przydrożnym krzyżu i samotnej kępie starych wierzb widzę także tamten krzyż w Wierzchowiskach. A zdjęcia z wnętrza chaty mi nie wyszły. Było za ciemno i ręce mi się trzęsły.

 

Lublin, 2019.03.13.

 

 

———19

 

 

 

Krzyż pod wierzbami

 

 

———20

 

 

Pejzaż zamknięty

 

———21

 

 

W kapliczce we wsi Trzęsiny

 

W pustej chacie na Polesiu

 

———22

 

7. OKNO

 

Okno jest ujętą w ramy cienką taflą styku dwóch światów: zamkniętego wewnętrznego i otwartego zewnętrznego; ograniczonego i bezkresnego. Z jednej strony dobrze znanego, z drugiej –  kuszącego chęcią poznania; tu – bezpiecznego, tam – intrygującego. Jeśli jest zamknięte – jest elementem swoistego sacrum, czasem twierdzy, a niekiedy nawet więzienia; jeśli otwarte – jest wyzwaniem. Nie jest bramą, nie jest strefą komfortowego przejścia; jest taflą przenikaną wzrokiem, słuchem, zapachem i wyobraźnią, ale nie ciałem.

Popatrz w swoje okno. Czy widzisz tam otwartą przestrzeń? Czyste lustra jezior? Zalesione wzgórza? Malownicze pasiaki pól? Swój ogród? Czy raczej ekrany dźwiękochłonne odgradzające Twój dom – Twoją ostoję – od potoku pędzących gdzieś anonimowych aut? A może widzisz tam setki innych, zmultiplikowanych, podobnych do Twojego okien? A teraz popatrz właśnie w tamte okna. Jak widok z nich wpływa na życie mieszkających wokół Ciebie ludzi, a poprzez Nich także na Twoje?  Czy już wiesz, jaki widok chciałbyś mieć ze swojego okna?

Okno jest pragnieniem i oczekiwaniem. Okno jest tęsknotą.

Lublin, 2021.12.01.

 

 

W domu letniskowym na Podlasiu

 

 

———23

 

 

 

Na rynku w Kocku

 

W sklepie z pamiątkami w Kazimierzu Dolnym

 

———24

 

 

W „mrówkowcu” w Lublinie

 

W mojej kuchni

 

 

———25

 

 

Zawsze taki źle ubrany…

 

Przerwany lot

 

———26

 

 

8. OBCY Z  WRÓBLEM

 

Nie wiadomo skąd się zjawiał

zawsze taki źle ubrany

zawsze z wróblem na ramieniu

w barze piwo brał

I mówili – pijaczyna

zawsze taki źle ubrany

zawsze z wróblem na ramieniu

szary człeka strzęp

I nikt nie bał go poważnie

może tylko tamten wróbel

odkąd schronił w jego dłoniach

skrzydła połamane

 

Narol, 06. 1988.

 

 

———27

 

 

Nie spałem…

 

———28

 

 

9.WCZORAJ

 

Wieczorem powiedziałaś mi:

Wybacz – nie lubię poezji

Nie spałem przez całą noc.

 

2018.02.19.

 

 

———29

 

 

Tuż obok małego miasteczka
Zobaczyłem ją w przestrzeni, której już nie ma…

 

———30

 

10. LEKCJA POKORY

 

Poproszono mnie, abym – jako gość specjalny – w małym miasteczku, w siódmej klasie szkoły podstawowej przeprowadził lekcję o krajobrazach Polski. Przygotowałem prezentację multimedialną pełną map i fotografii i o wyznaczonej godzinie stawiłem się we wskazanym przez nauczyciela miejscu. Młodzież grzecznie czekała już na mnie. Rozejrzałam się po sali: półmrok; okna zasłonięte ciężkimi, ciemnobrązowymi kotarami; na ścianach plansze z budową anatomiczną człowieka; stara czarna tablica; za biurkiem rozległym jak stół operacyjny – wielki granatowy fotel dla nauczyciela. Nie ma komputera, nie ma rzutnika, ani ekranu na którym mógłbym wyświetlić swoją prezentację. Dzień dobry. Jestem profesorem uniwersytetu i na prośbę dyrekcji szkoły chciałbym Wam dziś opowiedzieć o zróżnicowaniu krajobrazów Polski. Ale ta sala zupełnie do prowadzenia takiej lekcji się nie nadaje. Chodźmy poszukać innej klasy. Wyszliśmy na korytarz. Młodzież zażenowana sytuacją potulnie podążała za mną. Otwierałem drzwi kolejnych klas, ale wszystkie były już zajęte. Idąc kolejnymi piętrami trafiliśmy wreszcie na poddasze. W napięciu uchyliłem drzwi ostatniej szansy. W pokoju zastawionym szafami puchnącymi od opasłych ksiąg, za biurkiem ze stosem papierów spomiędzy których wystawał wypłowiały globus, siedział profesor i pisał. Za oknem migotało jezioro otoczone domkami letniskowymi i lasem. Bardzo przepraszam, czy mógłbym w pokoju Pana Profesora przeprowadzić z młodzieżą lekcję o krajobrazie? Ależ tak, proszę uprzejmie, tylko zaczekajcie na zewnątrz jeszcze kilka minut, bo właśnie kończę bardzo ważny artykuł. Stanęliśmy karnie pod drzwiami. Już możecie wejść  – usłyszeliśmy po dłuższej chwili – tylko nie poprzewracajcie mi notatek. Młodzież usiadła na wszelkich sprzętach, które się do tego nadawały i nie nadawały. Spojrzałem na zegar, spokojnie kiwający na mnie mosiężnym wahadłem z cienia ostatniej szafy – do końca lekcji postała już tylko minuta. Cóż mogę uczniom w tak krótkim czasie przekazać? Zdesperowany zapytałem: powiedzcie mi proszę, co to jest krajobraz? Cisza. Nikt nie wiedział. Wtedy zabrzmiał dzwonek na przerwę i obudziłem się.

Boże, jaki wstyd! Ja – profesor uniwersytetu – nie potrafiłem przeprowadzić lekcji nawet w szkole podstawowej. Zamknąłem oczy w nadziei, że może znów zasnę, dogonię tamten sen i jakoś się zrehabilituję. O dziwo – udało się… No niezupełnie – teraz byłem już na swoim uniwersytecie i szedłem na wykład o problemach degradacji ładu przestrzennego i estetyki krajobrazu. Ale w której sali mam go wygłosić? Krążyłem po korytarzach z narastającą frustracją. Nagle zobaczyłem dziewczynę w błękitnej sukience – o! to chyba moja studentka – jeśli ją dogonię, zaprowadzi mnie na miejsce zajęć. Ale im szybciej za nią podążałem, tym bardziej oddalała się ode mnie. Wreszcie zniknęła zbiegając po schodach. Wtedy zza drzwi przy których się zatrzymałem, zaczęli wychodzić moi studenci. Och, przepraszam bardzo za spóźnienie – zawróćcie proszę, przygotowałem dla Was bardzo ważny wykład. Zawrócili nieco szemrając. Zająłem miejsce wykładowcy i zdrętwiałem: zapomniałem zabrać ze sobą tak pracowicie przygotowywaną prezentację multimedialną. Jak tu studentom opowiedzieć o problemach degradacji ładu przestrzennego i estetyki krajobrazu, nie dysponując żadnymi ilustracjami? Policzyłem w myślach do dziesięciu i zapytałem: czy potraficie mi powiedzieć, co to jest piękno? Ale nikt się nie zgłosił. Obudzić się! Natychmiast muszę się obudzić! Poskutkowało.

Spojrzałem na stojącą obok wersalki przeszkloną szafę, w której zgromadziłem ponad czterysta książek i czasopism zawierających moje rozprawy i artykuły naukowe. Odetchnąłem z ulgą – wszystko w porządku, nic złego się nie dzieje. Szafa stoi jak stała. Tylko powoli przysypuje nas kurz historii.

Lublin, 2019.11.

 

———31

 

 

Jakie cechy musi mieć przestrzeń, by stała się krajobrazem?

 

———32

 

Na tropach piękna

 

———33

 

 

Narewka 2019

 

I na ucztę czeka…

 

———34

 

 

11. MARNOTRAWNY

 

Na obrzeżach XXI wieku

po ziołowym wygonie

włóczą się ostatnie

nie kolczykowane krowy,

kogut na płocie może kiedy chce

ogłaszać się władcą gumna,

w skwarne południe

gęsi chłodzą krzywe nogi w starorzeczu,

nie znając jeszcze kaźni

fermowego tuczu.

Pod płotem maliny

z wolna pęcznieją od soku,

pszczoły opite nektarem

mruczą pacierze w lipowej koronie

rozpiętej nad kapliczką

z Frasobliwym,

a od ściany lasu

wieje ciszą, żywicą i grzybami.

Nie ma autostrad, hamburgerów, bankomatów,

reklam proszków na rozkosz i waty pod majtki,

rządów przemocy, gwałtów, paranoi,

mięsa rozmazanego na szklanych ekranach.

Tu jeszcze nie dociera bełkot polityków

pijanych władzą, obżartych chciwością,

co – by się co rano samo-zaspokajać –

przerabiają biomasę poddanych

na obraz swój i na podobieństwo.

O stara Ziemio Zaściankowa

siwiejąca z troski,

że w zwiędłych piersiach brakuje już mleka

i w rękach krzepy do brudów wyprania…

a tu Ci jeszcze wrócił

Twój syn marnotrawny,

usiadł przy stole i na ucztę czeka

i zaraz będzie toast wznosił

za szczęście

bez żadnych granic…

 

Lublin, 2003.05.03.

 

———35

 

 

Masz wiadomość…

 

Bóg się rodzi…

 

———36

 

 

12. TELEFON

Halo? Słucham. Dobry wieczór. Mówi Piotr z Gdańska. W wigilię Świąt Bożego Narodzenia chciałem życzyć panu zdrowia i radości z rodzinnego ciepła. Nie wiem czy mnie pan pamięta, ale przed laty przez dłuższy czas wysyłał pan pieniądze na wsparcie edukacji moich córek…

To było kilkanaście lat temu. W telewizji obejrzałem reportaż o małżeństwie spod Gdańska, któremu sąd odebrał dwie córki i skierował je do pogotowia opiekuńczego, z powodu „braku w rodzinie wystarczających środków na utrzymanie dzieci”. Faktycznie, warunki mieszkaniowe jakie zobaczyłem w materiale telewizyjnym, były gorzej niż skromne. Przy tym okazało się, że ojciec – chory na serce – stracił pracę i utrzymywał się tylko z renty, a matka pracowała jedynie dorywczo. Córki, w wieku 14 i 16 lat sprawiały trudności wychowawcze. Ale zapłakani rodzice przed kamerą twierdzili, że wszyscy się bardzo kochają, a kłopoty wynikają z ich niezaradności, biedy i choroby. Deklarowali, że będą do ostatka sił walczyli w sądzie o odzyskanie dzieci, że wcale u nich tak źle nie jest, że to pomówienia osoby, która im źle życzy. Poruszony tą relacją, zadzwoniłem do redakcji TVP Gdańsk, by porozmawiać z autorką reportażu. Przekazała mi nieco więcej szczegółów, niż było w materiale filmowym. Poprosiłem, aby dała tej rodzinie mój telefon. Jeśli się do mnie zgłoszą, postaram się znaleźć dla nich jakąś formę choćby cząstkowej pomocy. Po dwóch dniach zadzwonił do mnie pan Piotr. Ustaliliśmy, że ufunduję dla jego córek skromne stypendium na pomoc w nauce, które będę co miesiąc, przez 2 lata (do pełnoletniości starszej z dziewcząt) przesyłał na jego konto. I tak się stało. Po pierwszej racie Piotr zadzwonił z podziękowaniami. Powiedział, że otrzymali też różne formy pomocy od innych ludzi: nadeszło trochę środków finansowych, trochę ubrań, paczki z żywnością, żona dostała lepszą pracę, starają się o mieszkanie komunalne w Gdańsku. Przez następne dwa lata trwała kompletna cisza. Wahałem się, czy nie zadzwonić z zapytaniem, jak sobie radzą dziewczynki, ale pomyślałem, że może ich nie odzyskali i zbyt im ciężko, żeby o tym opowiadać. Piotr zadzwonił ponownie dopiero, gdy moje stypendium przestało przychodzić. Powiedział, że dziękuje za wszystko, że dziewczynki mieszkają już razem z rodzicami, że się uczą, że nadal jest skromnie, ale już nie ma tragedii. Ucieszyłem się ogromnie i życzyłem całej jego rodzinie determinacji w budowaniu lepszej przyszłości. Nie odzywał się przez 10 lat. Aż tu nagle w ten wigilijny wieczór…

Tak, tak, oczywiście panie Piotrze, przypominam sobie. Miałem nadzieję, że córki chociaż raz na rok przyślą mi jakąś pocztówkę z pozdrowieniami… Jak sobie teraz państwo radzicie? O, jest już dużo lepiej. Obie córki skończyły naukę, wyszły za mąż i wyprowadziły się od nas. Starsza właśnie została mamą, a ja – dziadkiem. Spotkaliśmy się dziś wszyscy przy wigilijnym stole i to właśnie ona powiedziała, że dopiero niedawno zdała sobie sprawę z niezwykłej roli pana stypendium w odmianie jej życia. Nie ze względu na pieniądze, ale z racji samego faktu, że ktoś obcy z dalekiej wschodniej Polski ufundował jej – wówczas zbuntowanej nastolatce – stypendium. To dlaczego sama nie zadzwoniła? Cóż – taka już jest. Może odważy się dopiero za kilka lat… Panie Piotrze, proszę jej powiedzieć, że będę czekał.

Lublin, 2019.12.25

 

———37

 

13. CHODZĄ ŚWIĘCI

 

 

Chodzą po Roztoczu Święci polnymi drogami, uboczem. Zatrzymują się przy krzewie dzikiej róży, kępie bzów, grupie starych lip, czekając na strapionych, chorych, zagubionych. Pan Jezus ze swego krzyża zboża błogosławi, by plon stokrotny wydały, pracowitych, a poczciwych wspomagając. Matka Boska nad wąwozami moc ziół kwiecistych rozsiewa, by zachwycały pięknem i zdrowie wspomagały. Miłości uczy, łagodność zaleca. Święty Antoni w drewnianej kapliczce nad cudownymi źródłami przysiadł: pomoże w chorobie, zgubę odnajdzie, pragnienia ugasi. Na skraju łąk, blisko potoków, najlepiej przy mostku, stróżuje święty Jan Nepomucen – czuwa, by ani powodzie, ani susze szkody tej krainie nie wyrządziły.

Chodzą Święci po Roztoczu, chodzą po Ponidziu, dźwigają krzyże Podlasia. Chodzili też po całym Beskidzie, ale do wielu jego rejonów już nie docierają, bo nie są tam potrzebni. Nie są potrzebni w wielkotowarowych gospodarstwach rolnych, w przetwórniach warzyw i mięsa. Nie zapraszają Świętych do centrów sportu i wypoczynku, do bogatych hoteli, pensjonatów, hipermarketów. Nie ma dla Nich miejsca przy ruchliwych drogach, stacjach paliw i rozległych parkingach. Chowają się jeszcze w wielu wsiach: stoją przy kościołach, przy niektórych starych chatach, czasem w lesie. Ale już nie chodzą swobodnie po otwartej przestrzeni. Nie wyróżniają się w rodzimym pejzażu, zmywani falą urbanizacji i intensyfikacji produkcji. Podobnie jest w wielu innych częściach kraju.

Brakuje mi Polnych Świętych; Ich ufności, błogości, prostoty. To Oni nadawali wielu regionom tożsamość, a ludziom – poczucie opieki, trwałości i spokoju. Brakuje mi takich uduchowionych, świątkowych pejzaży. Na moich oczach wraz z nimi odchodzi cała epoka kulturowa. Tak, to także moja epoka.

Na wiosnę znów pojadę na Roztocze.

 

Lublin, 2019.12.30.

 

 

———38

 

 

W krzewie bzu

 

 

———39